Jolanta, tytułowa bohaterka najnowszej powieści Sylwii Chutnik, ma zaburzone dorastanie i nie dlatego, że nad blokowiskiem (bo mieszka w bloku na warszawskim Żeraniu) nie ma Kosmosu, jest tylko azbest i cement. Nie dlatego, że wszystko pachnie jak mokre liście, czyli śmierdzi. Nie dlatego, że to ciężkie lata osiemdziesiąte i telewizor zaprasza do siebie czarno-biały świat, że pazurami atakuje Czarnobyl, maluch FSO milczy (bo nie ma benzyny) a w blokowisku króluje kiosk RUCH-u.
To jest życie w świecie bez komórek i komputerów, kiedy nie zapisywało się kontaktów w telefonie, tylko drukowano papierowe książki telefoniczne i człowiek w realu był na pierwszym miejscu. Swoje pięć minut miała lalka Barbie, ale tylko dla bogaczy, zaś ulubionym słowem było PEWEX.
Jolanta znała ten świat od podszewki, w nim zaczynała stawiać pierwsze kroki. Jej codzienność jest w naszych oczach prosta, wręcz nudna, a jednak dzisiaj trudna do realizacji. „Zakłócona” przez elementy rzeczywistości, które nas otaczają. Inna. Jolanta miała: Dzieciństwo udomowione, pełne kryjówek, gonitw i strzelania z patyków. Dzieciństwo tych, którzy budowali bazy w krzakach i trzymali w nich arcyważne skarby, szkiełko, nogę od lalki i kluczyki. I tych, którzy umawiali się pod trzepakiem i wykonywali na nim skomplikowane figury o nazwach „kiełbasa”, „fikołki” i „zwis”. Albo przyczepiali do ławki gumę do skakania i wrzeszczeli „kolanka”, „pas”, „szyjka”! Jej świat był tak bardzo odmienny, że aż trudny do zrozumienia dla współczesnego rówieśnika tamtej Jolanty, który z dzisiejszej perspektywy odbiera inaczej poszczególne dni bohaterki. Dziwi się jak można cały dzień bawić się przed blokiem na trzepaku. Bez przesady! Szkoda marnować godziny! Komp, konsola czeka! Jolanta czuła się samotna. Chciała, by nauczyć ją nowych zabaw, do których nie trzeba drugiej osoby. O, zgrozo! Żyła nie w tych czasach, co powinna. Przenieśmy ją do współczesności, może niektóre jej problemy rozwiąże kalendarz.
Wulgaryzmy, alkohol, rozwód i śmierć. Czy to zasadnicze punkty, które ciążą na jej wspomnieniach, niszczą psychikę? Prowadzą przez dorosłe życie kanałami bez oświetlenia? Co z tym dzieciństwem? Jaki rzeczywisty wpływ ono miało na jej dorosłe życie? Czytamy powieść autorki nominowanej do Literackiej Nagrody Nike 2015 i brniemy w częstych powtórzeniach, które podkreślają istotne elementy fabuły ale nieszczególnie przywiązują do chęci poznania zakończenia. Ta figura retoryczna zwiększa ekspresję danego momentu i związanych z nim przemyśleń, wytrąca na moment z rutyny czytania. Wrzuca w strefę chwilowego zamyślenia. Wiem, to nie kryminał żeby zapominać o jedzeniu, bo trzeba znaleźć mordercę żeby nie zabił kolejnego bohatera. To inny typ powieści. Powieść psychologiczna? Karty wspomnień dla tych, którzy są rówieśnikami Jolanty?
Bohaterka jak mantrę powtarzała: Nie mówić, nie ufać, nie odczuwać. Takie miała zasady, na wszelki wypadek. Czy to jej pomagało w życiu? Wątpię, ale może czasy w jakich żyła tego od niej wymagały, a transformacja ustroju niosła nadzieję na lepsze jutro, tylko trzeba było przeżyć kolejny dzień bez zachwiania emocjonalnego, bez bólu? To nie było takie proste. Idąc spacerkiem, bo tak lekko, delikatnie i bez napięcia pisana jest powieść, na kolejnych stronach tej książki poznajemy rzeczywistość Jolanty, rzeczywistość tamtych lat. Tylko czy bohaterce wystarczy sił by dźwigać dzieciństwo przez dorosłe życie? Następne pytanie czeka na odpowiedź.
http://salonliteracki.pl/new/recenzje/550-dziecinstwo-jak-zgnila-przyroda
Urszula Kopeć-Zaborniak
Dodane: 2016-04-21 | edytowane: 2016-04-21